wtorek, 27 kwietnia 2010

Schizofrenia?

Za dużo czasu ostatnio spędzam w pracy. Mam przez to mało możliwości wygadania się, a to prosta droga do frustracji. Może nie, nie frustracji a raczej „myślotoku”. Tak tak. Mówię często sporo, bo zwyczajnie lubię lub po prostu chce mi się i już. Gdy nie mówię – myślę. I to jest jeszcze gorsze.

Przeczytałam kiedyś, że jeśli zapytamy mężczyznę o czym myśli i odpowie, że o niczym, to rzeczywiście nie myśli o niczym. No, jak ja zazdroszczę facetom. W mojej głowie cały czas jest chaos. Jeśli nie skupiam się na jakimś zadaniu, oczywiście myślowym, to w mojej głowie dzieją się dziwne rzeczy. Każdy wysiłek fizyczny to też niestety gonitwa myśli. Są to plany, „rozmowy”, analizy i inne takie tam. Po co? No, właśnie nie mam bladego pojęcia. Jeśli na pytanie o czym myślę odpowiem, że o niczym tzn., że zwyczajnie kłamię, bo nie potrafię przestać, a prawda jest taka, że nie są to myśli, które można komuś powtórzyć i już. Koniec kropka. Tak właśnie. Potrafię czytając książkę złapać się na tym, iż nie wiem co właśnie przeczytałam, bo moje myśli jak niesforny szczeniak poleciały zupełnie w innym kierunku. Niektórzy sugerują, ze to schizofrenia, ale ja nie chcę dorabiać do tego żadnej ideologi. Nie buduję drugiego świata równolegle. Nie no, jasne. Zdarza mi się budować równolegle nawet 3 czy 4, ale nigdy dłużej niż na tydzień i w dodatku mam całkowitą świadomość gdzie jestem i co komu powiedziałam. Wiem, który świat jest realny, a który wymyślony. Znaczy nie jest źle :):):):)

Moja emocjonalność przypomina czynny wulkan. Ciągle coś się dzieje. Ciągle coś mruczy, czasem nawet eksploduje.

Nie wydaje mi się, żeby nadanie komuś takiego czy innego imienia kształtowało jego osobowość, zbiór różnych cech i takie tam. Jednak przeczytałam ostatnio w jakimś „imienniku” w punkcie „zdolność reakcji - Czy można mówić o charakterze bomby atomowej? Albo zdąży się uciec, albo wyleci w powietrze.”

No i w tym się muszę zgodzić. Co więcej, to jedna z tych opinii o mnie, w której ja i moi znajomi jesteśmy zgodni. Muszę przyznać, że zupełnie inaczej postrzegam siebie samą a zupełnie inaczej postrzega mnie otoczenie. Hmm Opinie na mój temat nie tylko często mnie zaskakują, ale czasem wydają mi się absurdalne. Ale nie można zarzucić wszystkim, że oceniają mnie niesprawiedliwie. Nieprawdaż?

Wniosek? Ciągle się uczę o sobie. I jak nie zaleje mnie „myślotok” to może będą ze mnie ludzie ;)

O! I do tego właśnie potrzebny mi jest blog.

Do czego? No, do wyrównania poziomów przecież :)))

czwartek, 15 kwietnia 2010

Paniusia...

Wszyscy w firmie wiedzieli, że spódniczka i bucik na obcasie to jej znak firmowy. Ilekroć pojawiała się w jeansach pytano „Ty? W spodniach?” A przecież była chłopczycą od dziecka. W wytartych portkach wspinała sie po drzewach, z rozbitym kolanem ganiała po ulicach. Uwielbiała gdy wiatr rozwiewał jej włosy mknąc z oszałamiającą prędkością 30 km/godz na poczciwym ogarku...

Ale to było tak dawno. To było zanim stwierdziła, że fajnie jest być kobietą, że lubi spojrzenia i uśmiechy nie tylko kumpli. To było zanim jej chłopak uświadomił, że „te twoje ixy są takie seksowne” i „lubię cię w spódnicy”. I tak stała się kobiecą kobietą. Nie da się jednak oszukać duszy. Wciąż lubiła męskie towarzystwo, mocny uścisk dłoni zamiast rozciapanego dygnięcia. Oczy śmiały się za każdym razem gdy miała możliwość choć na chwilę poczuć się ... nie jak facet, ale jak kobieta, która gdy chce może dużo. Z radością chwyta łopatę. Gdyby jej tylko dano taką szansę z radością zbudowałaby dom... posadziła już drzewo i syna też juz ma.


Teraz kobiety w jej branży to powszechność, ale jeszcze kilka lat temu była rodzynkiem na egzaminie państwowym, by zdobyć stosowne uprawnienia. Na co dzień zmaga się z papierkami, całym stosem wytycznych, przepisów, zaleceń i ustaw branżowych, ale są też dni takie jak ten gdy sprzęt sie wali i trzeba podnieść się od komputera.


- Pani zrobi zdjęcie i prześle jak wygląda ten sprzęt. Spróbujemy znaleźć części zamienne.


Phi Nic prostszego. Maszyna nie jest jej straszna ni obca. Oby tylko takie miała zmartwienia. Wyposażona w komórkę ruszyła śmiało. Słońce utrudniało odpowiednie ujęcie. Chwila nieuwagi. Moment zagapienia, zamyślenia. Cofając się trąciła o coś nogą. Świat zatrzymał sie jakby w oczekiwaniu. Doznała irracjonalnego wrażenia, że reszta ciała jest jakby niezależna od niej. Nie machnęła nawet ręką w poszukiwaniu ogólnej równowagi, nie ruszyła nogą, głową... całkowity bezwład. By juz po chwili teatralnie... najpierw plecami a potem całą resztą grzmotnąć w wypełnioną błotem, smarem, olejem i czym tylko jeszcze można wielką blachę odkręconą od spodu naprawianego właśnie sprzętu. 4 litery nie ucierpiały w przeciwieństwie do pleców, ramion, łopatek i całego stroju. Szybciej niż nadeszły myśli dwie pary rak dźwignęły ja do pionu. Skończyła dumnie robienie zdjęć, rozcierając obolałe plecy i ruszyła z zadziwiającym spokojem do biura. Stanęła, zdjęła sweter, przekręciła spódnice tył na przód by nie usmarować fotela i... siupnęła zanosząc się szalonym śmiechem ku zdziwieniu zdębiałej załogi.


A teraz? Teraz siedzi w pantoflach i męskich roboczych ogrodniczkach a kiecka radośnie powiewa na słońcu. Plamy już pewnie nie znikną, ale chociaż błoto udało się usunąć.


Tak, tak. Głupawka zawsze jest oczyszczająca, a ja zawsze byłam mistrzynią głupich przypadków zakończonych salwą śmiechu. I to mojego śmiechu, zanim reszta uznała, że jestem w jednym kawałku i ostatecznie nic wielkiego się nie stało :)))


Jak znam załogę historia popłynie, aż do firmy macierzystej. Spodziewam się jutro uśmieszków z rana. A co tam. Pośmieję się razem z nimi. Gapowe sie płaci, a ja nie boję śmiać się z siebie, zwłaszcza gdy sama sobie na to zapracowałam ;)

niedziela, 11 kwietnia 2010

Bez względu...

... na sympatie...
Trudno nawet ogarnąć. Można mieć jedynie nadzieję, że wzajemne szczucie ustanie na chwilę.
I głęboko współczuć najbliższym.